Lubisz rozmawiać o muzyce?
Ogólnie tak, mniej o swojej.
Wolisz jak inni o tym mówią?
Zwłaszcza, gdy nie mówią o tym przy mnie.
Nie drażni cię, że muzykę za wszelką cenę trzeba sklasyfikować i włożyć do szuflady z napisem pop, rock lub etno?
Oczywiście, choć rozumiem, że ludzie potrzebują klasyfikacji. Tak mamy zbudowany mózg, że sami sobie tworzymy szufladki. Myślałam, że gram popowe piosenki. Tymczasem ktoś mi ostatnio uświadomił, że się mylę, że to nie jest pop. Chyba dawno nie słuchałam radia i nie wiem, co dzisiaj jest popem. Poczułam też, że powoli zaczynam tracić kontakt z młodzieżą.
Do kogo ci zatem najbliżej?
Nigdy nie tworzyłam targetu ludzi, którzy słuchają moich piosenek. Po koncertach przychodzą, głównie dziewczyny w wieku 25 lat. Przychodzą też faceci po autografy dla swoich kobiet i geje. Target raczej „dziewczyński”.
Z powodu tekstów?
Na pewno tak. Ale powoli chciałabym wyjść z tego doliniarskiego klimatu. Ciągle jestem postrzegana jako smutna Ania. Wybierając singiel z najnowszej płyty wahałam się pomiędzy „Nigdy więcej nie tańcz ze mną” i typową dla mnie piosenką „Smutek mam we krwi”. Zdecydowałam, że ze smutkami koniec.
Z jakich dylematów wyniknęła ostatnia płyta?
Cała jestem pełna dylematów na każdym kroku. I sama je sobie wymyślam. Nawet dosłownie rozumiejąc tytuł. Czy być bardziej kobiecą czy zachować w sobie chłopczycę? Na co dzień chodzę w spodniach, ale szafę mam zapchaną sukienkami, których kupowaniu nie mogę się oprzeć.
Najnowsza płyta jest bardziej zróżnicowana nastrojem. Mam za sobą etap fascynacji latami 60., muzyką i stylistyką z tamtego okresu.
Czy także zdarzeniami z tamtych lat, buntem, który się wówczas przetoczył przez świat?
Urodziłam się w latach 80. i lata 60. idealizuję. Dla mnie wszystko z tej epoki jest piękne: fryzury, kobiety, stroje i mężczyźni- amanci. Bardzo dużo ikon, także muzycznych, dzisiaj niedoścignionych. Aczkolwiek moje zainteresowanie stylistyką lat 60. zaczęło już mijać. Urodziłam się i wychowałam w zupełnie w innej epoce, więc podjęłam próbę stworzenia własnego stylu. Dlatego na tej płycie jest dużo więcej różnorodnych klimatów. Są fragmenty taneczne, są też bardziej liryczne, a także filmowe. To różne odsłony tego, co mnie w muzyce kręci.
Po co artystce studia psychologiczne?
Artystce to nawet mogą przeszkadzać, bo chyba lepiej nie wiedzieć niż wiedzieć. Niewiedza bywa cudowna, bo im więcej wiemy, tym mniej chcemy. Zdajemy sobie sprawę, że zdobywamy tylko rzeczy, tytuły i kolejne osiągnięcia. Do niczego nas one nie przybliżają. Psychologię traktowałam jako fascynujące hobby, zresztą ostatecznie nie ukończyłam tych studiów. Interesuje mnie człowiek i zawsze lubiłam obserwować. Gdziekolwiek jestem, zawsze kątem oka zerkam na ludzi, którzy ze sobą rozmawiają, zauważam, jakie są ich relacje.
A gdy obserwujesz, to ich oceniasz?
Ocena jest nieunikniona. Nie uważam, by było w tym coś złego. Jeśli ktoś twierdzi, że nie ocenia, to znaczy, że być może nie werbalizuje swojej oceny. Nasz mózg jest tak zbudowany, że obserwując natychmiast mamy opinię. To jest nam potrzebne, chociażby po to by wiedzieć, kto jest dobry, a kto zły. Im szybciej to dostrzeżemy, tym lepiej dla nas. Ważne, że nawet jeśli kogoś oceniam negatywnie, to jednocześnie mam dla niego pełną akceptację. Nie muszę z nim pracować ani przebywać. Nie muszę mu też mówić, że robi źle, bo to jego życie i jego wybory.
A siebie samą potrafisz rozłożyć na części pierwsze?
Myślę, że tylko wierzchnią część. Wewnątrz jest część bardziej nieświadoma, która robi jakieś rzeczy z jakiegoś powodu, ale wciąż jeszcze nie wiem z jakiego.
Zadajesz sobie takie pytania?
Właśnie nie. Czasami Józek, z którym jestem, potrafi uświadomić mi, jak się zachowuję i co robię.
Zmieniłaś się dzięki temu związkowi?
Nawzajem się zmieniliśmy, jesteśmy razem od dłuższego czasu. Przy Józku bardziej ugruntowałam swoją osobowość. On mi pokazał, że wyrażanie własnego zdania nie grozi żadną karą i należy mówić, co się myśli. Inaczej to się obróci przeciwko mnie i zrobią mi się wrzody na żołądku. Jeśli na sesji zdjęciowej nie powiem od razu, że nie jestem zadowolona z fryzury, to i tak wszyscy mi powiedzą o fatalnym uczesaniu, ale dopiero gdy zdjęcia trafią do gazet. A ja mogę mieć tylko pretensje do siebie, bo wiedziałam i nic z tym nie zrobiłam. Ludzie często nie wypowiadają własnych opinii, żeby nie sprawiać przykrości innym i nie psuć komuś humoru. Ja się nauczyłam.
Czym fascynuje cię Józek?
Jest chodzącą prawdą. Nie jest bujającym w obłokach metroseksualnym kolesiem, tylko żywym z krwi i kości facetem, przy którym dobrze można się bawić. Rozsądny, szczery i bardzo inteligentny.
Jakie macie wspólne pasje, oczywiście oprócz muzyki?
Główną pasją Józka jest kolekcjonowanie płyt i muzyczny research. Dzięki niemu poznaję dużo muzyki, bo wśród naszych znajomych jest głównym szperaczem. Potrafi wyjechać do Londynu, by przez kilka dni codziennie chodzić po sklepach i grzebać wśród tysięcy płyt. To prawdziwa pasja, którą doskonale rozumiem i z niej czerpię. Ja natomiast codziennie mam nową. Wymyślam sobie, że będę robić program komputerowy do nauki angielskiego albo napiszę scenariusz. Słomiany zapał często powoduje, że do realizacji pomysłów nigdy nie dochodzi.
Ale jak już coś robisz to angażujesz się na sto procent?
Tak, a później spalam się i koniec. Jak przy teledysku, który nakręciłam. Miałam ogromny zapał, natychmiast przygotowałam wstępną formę w postaci prezentacji ze zdjęciami, żeby wszyscy mogli poczuć co chcę zrobić. Operator Bo Martin od razu zobaczył ideę i dlatego łatwo nam się pracowało. Pierwszy raz reżyserowałam teledysk i szalenie się w to wciągnęłam, ale nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek się tym zajmę.
Nie boli cię to, że na ostateczny kształt płyty dosyć duży wpływ mogą mieć ludzie od promocji lub marketingu?
Nie. Przed drugą płytą Józek renegocjował mój kontrakt, ponieważ zależało mi, by decyzje artystyczne należały do mnie. Wytwórnia się zgodziła. To nie działa na ich niekorzyść. Każdy powinien robić to, w czym jest dobry, a firma fonograficzna jest dobra w promowaniu i tworzeniu wizerunku, więc tym się zajmuje. Poza tym, firma reaguje tylko wtedy, gdy rzeczywiście coś jest nie tak. Nie chce zmieniać artysty na siłę, tylko pomóc. Przynajmniej zawsze tak było w wytwórni, dla której nagrywam swoje płyty.
Jesteś szczęściarą, skoro takich ludzi spotykasz.
Oj tak. Ludzie w firmie, do której trafiłam pomogli mi zrealizować to o czym marzyłam. Nie przeszkadzali, nie strącali mnie na ziemię. Założyli, że sprzeda się być może 5-10 tys. egzemplarzy pierwszej płyty. Nie starali się zrobić ze mnie na siłę kogoś, kim nie jestem. Sporo większa sprzedaż ich samych zaskoczyła. Wzajemnie nabraliśmy do siebie większego zaufania.
A jak się czujesz na współczesnym rynku medialnym w Polsce? Nie ma cię na zdjęciach z bankietów.
Bo nie chodzę. Chyba nawet już mi nie przysyłają zaproszeń. Wiedzą, że to zmarnowany papier. Nie mam potrzeby bywania, ale to nie jest tak, że tym gardzę. Sama zresztą lubię przejrzeć rubrykę towarzyską w gazecie, kto gdzie był i w co się ubrał. Ale nie chodzę, bo nie czuje się tam najlepiej
Jak zapatrujesz się na zdarzenia, gdy na przykład muzyk całuje się z foką?
Ten program jest straszny! Istnieją prawa ochrony zwierząt, które powinny być respektowane. Cyrk nie jest naturalnym środowiskiem zwierząt. A tymczasem poważna telewizja coś takiego propaguje. Mam wrażenie, że znów jesteśmy cofnięci w stosunku do świata. Jeśli zaś chodzi o samego artystę, to myślę, że się wcześniej nad tym nie zastanowił.
A ty wzięłabyś pod uwagę udział w jakimś show medialnym?
Już to zrobiłam, byłam przecież w Idolu.
Ale byłaś wtedy młodą nieznaną dziewczyną i był to jeden z pierwszych programów tego typu.
Dzisiaj bym chyba musiała długo się zastanawiać. Zdecydowałabym się tylko w przypadku, gdyby to był fajny program o czymś interesującym. Nie o wywijaniu na parkiecie czy lodzie. Tego typu popularność mnie nie kręci.
Jakie wnioski wyciągnęłaś z udziału w Idolu?
Miałam duże szczęście, że odpadłam z tego programu w miarę szybko, a mimo to ktoś chciał ze mną pracować i wydać moją płytę. Machina medialna mnie nie zmiażdżyła. A wnioski? Trzeba mieć dystans, bo inaczej traci się kontakt z rzeczywistością. Po programie wydaje się, że jest świetnie, bo jest się popularnym. Należy być jednak czujnym. Taka popularność jest pusta i szybko się kończy. Niektórzy chcieli to natychmiast wykorzystać zapominając, że przede wszystkim trzeba być w zgodzie ze sobą. Nagrywać muzykę, z którą jest nam do twarzy.
Co z cech twojego charakteru najbardziej pomaga ci w pracy?
Myślowy konkret. Staram się szybko wyrażać, co myślę, dzielić się pomysłami, żeby nic mi nie uciekało. I nie bać się ewentualnej krytyki, bo może być zbawienna.
Czyim opiniom ufasz?Mam grono znajomych, którzy skupieni są wokół firmy „Jazzboy” i liczę się z ich opiniami.
Przyjeżdżasz tam rowerem, robisz obiadki.
Tak. Tam ludzie się bardziej ze sobą przyjaźnią niż robią wielkie interesy. Często się spotykamy, dzielimy opiniami na temat swoich rzeczy. To jest zawsze pierwsze zetknięcie z krytyką.
Boli?
Nie boli. Staram się usłyszeć prawdę. Analizuję. Nawet jeśli mam inne zdanie, to zastanawiam się, czy ta osoba nie ma jednak racji. Krytyka mnie nie boli, bo muzyka nie jest moją piętą achillesową. Raczej mam inne słabe punkty.
Jakie?
Dotknąć do żywego może mnie tylko osoba bliska, która dobrze mnie zna. Muzyka nie jest czymś takim, bo podlega ciągłym dyskusjom. Każdy odbiera ją inaczej. Ja czuję tak i tak mi się podoba, a ktoś woli, żeby akcenty były położone inaczej. Ma prawo. Poza tym zawsze można to zmienić, zrobić lepiej. Dążę do tego, żeby ludzie wypowiadali swoje zdanie. Józek zrobił kilku osobom prezentacje mojego nowego materiału, gdy był jeszcze nieskończony. Później przekazywał nam spostrzeżenia słuchaczy, a my z Bodziem braliśmy je pod uwagę, nadając ostateczny szlif piosenkom. To pomaga i gruntuje także moje myślenie o tekstach.
W twoich tekstach nie ma słownej ekwilibrystyki, metafor, bogatej poetyki.
Nie ma, co nie znaczy, że nie lubię poezji. Niestety sama nie jestem poetką i nie umiałabym tego zrobić w naturalny dla siebie sposób. Zresztą najlepsze teksty pisze się wtedy, gdy mówi się o własnych przeżyciach. Wie się jak to pachnie, jak smakuje i jak się po tym czuje. Gdy ma się doświadczenie w głowie, to tekst będzie silny i ktoś inny może też to poczuć.
Komponowanie, pisanie, nagrywanie to bardzo intensywny proces twórczy. Co robisz potem?
Do tej pory zazwyczaj robiłam przerwę w pracy, nawet na 2 lata. Ale przy ostatniej płycie stwierdziłam, że straciłam mnóstwo czasu. Za każdym razem wychodziłam z wcześniej nabytej wprawy.
Trening czyni mistrza?
Łatwiej komponować, napisać tekst, a nawet koncertować. Przerwa powoduje, że człowiek się cofa. Ostatnio miewam myśli na temat uciekającego czasu i daru, jakim ten czas jest. Postanowiłam teraz nie robić żadnych przerw, tylko działać, pisać i nagrywać póki mi starczy sił.
Obserwuję metamorfozę mglistej i nostalgicznej Ani w bardzo energetyczną i pełną blasku kobietę. I to wszystko tylko z powodu nowej płyty?
Muzyka jest dla mnie ważnym zajęciem. Chciałabym kiedyś dojść do takiego miejsca, gdy mogłabym o sobie powiedzieć, że zrobiłam coś, co się zapisze w historii. Na razie jeszcze ciągle jestem przed. I wiem, że mam coraz mniej czasu. Dlatego staram się jak najwięcej pracować.
Jakie życiowe porażki zamieniły się w konsekwencji w coś pozytywnego?
Nie miałam jakichś większych porażek. Natomiast wciąż nie jestem zadowolona z koncertów, bo przed występem przeżywam totalny stres. Chciałabym nawiązać z publicznością kontakt, żeby po wyjściu z koncertu mieli poczucie, że mnie poznali. A to najtrudniejsze. Bo jak być w stresie wyluzowanym? To chyba kwestia doświadczenia, więc czekam na ten dzień.
Wolisz koncertować dla tłumów czy dla mniejszej liczby widzów?
Zdecydowanie dobrze mi się śpiewa w klubach dla maksymalnie 500 osób.
Nie nadajesz się na stadiony?
Nie, bo jestem nudna. Nie mam repertuaru dla ludzi, którzy przyszli pobawić się przy piwie i kawałku grillowanej kiełbasy. Nie chcę ich oszukiwać, że im taką rozrywkę zapewnię. Lepiej sprawdzają się zespoły, które mają hity do wspólnego poskakania.
Na czyj koncert wybrałabyś się natychmiast nawet na koniec świata?
Pofrunęłabym na koncert Marvina Gaye’a, ale to już niemożliwe. Bardzo bym chciała też zobaczyć na żywo Elvisa. Był amantem i robił totalne show. Chciałabym zobaczyć, czy to naprawdę działało i czy rzeczywiście był królem. Współcześnie zachwyca mnie Amy Winehouse i wciąż Erykah Badu. Na Fryderykach usłyszałam na żywo Agę Zaryan i byłam pod jej wrażeniem. Ma wspaniały głos. Powinna nagrać płytę koncertową, bo jest fenomenalna.
Wciąż jeszcze chciałabyś mieć w domu obraz Witkacego?
Oczywiście.
Przecież jego obrazy krzyczą. Mogłabyś z taką sztuką zamieszkać?
I to jest fajne, że emocje są tak widoczne. Dla mnie to piękne, że patrzę jako zwykły człowiek, który nie zna się na sztuce i czuję rozdarcie, psychodeliczną naturę artysty. Zadziwiające, że może istnieć abstrakcyjny obraz, z którego można poczuć i zrozumieć emocje. Lubię sztukę, która od razu daje mi dawkę emocji. Bo sztuka powinna być przejmująca i dotykająca.
O co jesteś mądrzejsza po trzeciej płycie?
Podczas realizacji zrozumiałam, że bliższa mi jest współczesna metoda siedzenia przed komputerem, niż tradycyjne nagrywanie żywych instrumentów orkiestrowych. Nie umiem tego robić, ale potrafię siedzieć i dłubać przed komputerem. I wolę. Jestem też mądrzejsza o to, że w sensie emocjonalnym nie jestem już jednowymiarowa. Mam dość nalepki, że jestem trochę depresyjną osobą śpiewającą o smutnych rzeczach. Nie jestem taka do końca. Chciałabym zróżnicować moją muzykę i pokazać ją od innej strony. Nie tylko smutne piosenki